sobota, 13 października 2012

Rozdział I




Nadszedł ten dzień. Rozbudził się nagle. Na dworze było jeszcze ciemno, a mimo to podniósł się delikatnie. Spojrzał na mahoniowy zegar. Wskazówka ledwo dobijała piątą godzinę. Widocznie nie było to dla niego żadną przeszkodą, bo zaraz wyskoczył z łóżka w niebieskawej piżamie. Odgarnął niedbale swoje kruczoczarne włosy z oczu, by móc zobaczyć więcej. Podszedł do okna ziewając po drodze i usiadł na zimnym parapecie. Patrzył swoimi szarymi oczami na pustą ulicę. Dlaczego ten czas tak wolno leci? Musiał jeszcze czekać całe sześć godzin... Nie pocieszyło go to. Zszedł z parapetu i z uśmiechem wyszedł z pokoju, wędrując po cichu w stronę łazienki. Minęło zaledwie dwadzieścia minut i już z niej wyszedł wymyty i przebrany. Udał się z powrotem do pokoju i usiadł na łóżku. Wtedy zrozumiał, że jeszcze nie spakował wszystkiego do kufra. Był tak podekscytowany, że najwyraźniej wczoraj zapomniał tego zrobić. Zaśmiał się sam z siebie i po całym pokoju zbierał potrzebne rzeczy. Motał się trochę z zamknięciem tego wszystkiego, upchał to bardzo nierozsądnie, jednak widocznie mu nie przeszkadzało gdyż właśnie dopiął kufer. Zszedł z nim po schodach na dół, nie dbając o to, czy jest głośno. Cały dom był bogaty. Dominowały ciemne kolory, na ścianach były rozwieszone portrety zmarłych członków ich rodu. Najbogatsze drewna, marmury... Trzeba było przyznać, że cała rezydencja była piękna. Gdy staszczył swój bagaż z ostatniego orzechowego schodka stwierdził, że był ciut za głośno. Ale szybko postawił kufer niedaleko sporej klatki, w której siedział młody puchacz. Chłopak nazwał go Rodon. Uśmiechnął się do szarawej sówki i pogłaskał ją po głowie.
- Auuć! - Odsunął szybko rękę. Dziabnęła go. Oblizał delikatnie swoją ranę.
- Do reszty oszalałeś? - odezwał się głos kobiecy, aczkolwiek dość niski. - Jest ledwo szósta rano!
Jednak chłopak odpowiedział jej uśmiechem, może nieco wrednym, i wytarł niewielką rankę o bluzę. Kobieta już na pierwszy rzut oka zdawała się być głową rodziny. Była już stara, po czterdziestce, aczkolwiek wyglądała jakby jutro miała umrzeć. Skóra była już prawie zgniła, włosy jak pajęczyna...
- Dobrze, że dzisiaj już wyjeżdżasz - burknęła cicho i odeszła do kuchni.
Nie przejął się tym, nawet na nią nie patrzył. Ciągle próbował pogłaskać Rodona tak, by go nie dziabnął. Przy okazji myślał o Hogwarcie... Był niemal wniebowzięty tym, że wreszcie zacznie prawdziwą naukę magii. W domu nie było tak dobrze się uczyć, tym bardziej, że rodzice za nim nie przepadali. Był zupełnie inny od reszty Blacków. Głównie dlatego, że nie kierował się dumą, lecz emocjami. Nie oceniał ludzi odgórnie, w końcu jedynie kogo mógł poznać to swoją rodzinę. Wszyscy byli czystej krwi, a nie przepadał za nimi. Więc mugolaki czy półkrwi mają być gorsi? Nie da się być gorszym od nich. Drugą zaletą wyjazdu do szkoły też było uwolnienie się od tych ludzi. Był tym tak podniecony, że nie mógł już dużej spać.
Niedługo cała rodzina zbierała się na śniadanie. Po chwili dołączył, siadając gdzieś z boku. Przy matce siedział chłopak. Dużo mniejszy od Syriusza, mimo że tylko o rok młodszy. Byli do siebie bardzo podobni, a wygląd zdecydowanie odziedziczyli po ojcu. Jedli w ciszy, chociaż zaraz odezwał się starszy chłopak:
- Odprowadzicie mnie na peron, prawda? - Nie odrywał wzroku od jedzenia.
- Nie mamy czasu - odezwała się matka - Mam coś ważnego do załatwienia z Orionem.
- Ciekawe... - burknął tylko pod nosem i wsunął widelec z kotletem do ust.
Trochę się stresował, dlatego wolał iść z rodzicami. Nawet jeśli ich nie lubił, zawsze byłoby raźniej. Zawsze ktoś mógłby mu pomóc z bagażem. W końcu był dość ciężki i duży, a on miał tylko jedenaście lat. Jadł w spokoju kotleta, porzucając temat. Miał nadzieję tylko, że nie zapomni drogi na peron. Że trafi tam gdzie powinien...
- Mamo - zaczął młodszy chłopak - ja chce odprowadzić Syriusza.
- Regulus! - Podniosła ton matka. - Nigdzie nie idziesz, jeszcze ci się coś stanie. Z resztą nie wiadomo na jaki pomysł wpadnie.
- Ale ja chciałbym zobaczyć jak to jest - mruknął smutnawo.
- Zobaczysz za rok - pocieszyła go. - Z nami.
I wszystko było jasne. Pani Walburga bardzo troszczyła się o swojego młodszego synka, rozpieszczała go na pewien sposób, aczkolwiek nie zawsze dostawał to, czego chciał. Regulus uznawał to za przejawy troski, aczkolwiek nie rozumiał wielu spraw. Między innymi dlaczego nigdy nie mógł bawić się ze starszym bratem.
Syriusz jak zawsze szybko odniósł talerz, który po chwili wymył Stworek - skrzat domowy rodziny. Udał się do salonu i znów usiadł przy swoich bagażach, gapiąc się na sowę. Drażnił ją wsuwając palec do jej klatki i uciekając nim zanim zdołała go złapać. Wydawałoby się, że zajęcie na parę minut, jednak zajęło mu nawet parę godzin. Wszystko było ciekawsze od siedzenia z rodziną. Tak mu minęły kolejne godziny. Aż wybiła na zegarze dziesiąta. Wziął wszystkie bagaże i rzucając krótkie 'Cześć' wyszedł z domu.
Wtedy ogarnęło go podniecenie. Nie mógł uwierzyć, że to już ten dzień. Uśmiechał się szeroko zwracając uwagę przechodniów swoim puchaczem. Ciekawe z jakimi ludźmi się zaprzyjaźni. O ile się zaprzyjaźni. Rozglądał się po peronach. Pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, piąty, szósty, siódmy, ósmy...dziewiąty i dziesiąty. Zatrzymał się między nimi. Przejść przez barierkę miedzy peronem dziewiątym, a dziesiątym... Rozglądnął się i westchnął. Nie wiedział, że będzie to aż takie stresujące, a w pobliżu nie było nikogo kto by mógł mu pomóc. Chwycił mocniej swój bagaż i wbiegł z zaciśniętymi powiekami. Nic nie poczuł, a znalazł się już zupełnie gdzieś indziej. Gdy uchylił powieki jego uwagę przykuł czerwony parowóz. Dopiero potem zobaczył złotą tabliczkę z napisem "Peron dziewięć i trzy czwarte". Uśmiechnął się pod nosem i rozglądnął. Ludzi było jeszcze więcej niż myślał. Wszyscy pchali się przez tłumy, każdy żegnał się z rodzicami, całował. Oglądał to wszystko z boku z uśmiechem. Teraz jakoś wcale nie żałował że nie ma tu jego rodziców. Jeszcze musiałby pocałować matkę i co?
Przepchnął się po chwili przez tłumy i wsiadł do pociągu. Od razu szukał jakiegoś przedziału, do którego mógłby się dosiąść. Wszystkie były prawie pełne. Nie chciał się tam pchać, szedł coraz dalej aż znalazł jeden, gdzie siedziało tylko trzech chłopców. Uznał, że to o wiele lepsze niż całe zapchane przedziały więc otworzył drzwi.
- Można? - zapytał z uśmiechem.
- Siadaj. - Poklepał miejsce obok brunet z okularami. Na przeciwko niego siedział szatyn, który wyglądał jakby walczył z kotem i niski blondyn, dość gruby. - Nazywam się James Potter - Uśmiechnął się szeroko chłopak i pokazał kolejno na dwóch pozostałych - To jest Remus Lu...pin, tak? - Szatyn zaśmiał się cicho i kiwnął głową. - A to Peter Pettigrew. - Uśmiechnął się dumny, że zapamiętał imiona. - A ty?
- Jestem Syriusz Black. - Uśmiechnął się do nich, jednak Remus spojrzał na niego nieco zaniepokojony. Widocznie wiedział z czego słynie jego ród. Lubił bardzo czytać przeróżne książki, więc również przeszedł przez to nazwisko. Brunet nie zauważył tego, gdyż próbował jakoś ułożyć tu swój bagaż.
- Cieszycie się, że jedziecie do Hogwartu czy tylko ja mam takiego świra? - zaśmiał się cicho, a reszta pokiwała głową.
- Tak - odezwał się Remus. - Dużo studiowałem w domu, jednak to nie to samo co profesjonalna szkoła.
- Podobno najlepsza... - Uśmiechnął się blondyn.
- Będę w Gryffindorze! - Aż podskoczył i musiał poprawić okulary. - Jestem pewny!
Zaczęli dyskutować o każdym z domów. Wszyscy chcieli być w Gryffindorze. Peter podejrzewał, że pewnie trafi do Hufflepuffu. Aczkolwiek jak stwierdził - było to o wiele lepsze od Slytherinu. Dość długo o tym rozmawiali i wyszło, że nikt za żadne skarby nie chciałby wylądować w domu węża. Nawet Syriusz. Co trochę zaskoczyło Remusa. Black nienawidził tego domu. Mówił im, że na pewno trafi do Gryffindoru, chociaż w głębi duszy się bał. Nie zniósłby przydziału do Slytherinu, jednak...cała jego rodzina w nim była. Cała. Bez wyjątku. Nawet jego kuzynka Andromeda, która nie bardzo podzielała poglądy rodziny też właśnie tam trafiła. Zamyślił się mocno opierając o szybę. Pociąg jakiś czas temu ruszył.
Po chwili drzwi do przedziału się otworzyły. Za nimi stała kobieta z wózkiem pełnym słodyczy.
- Coś z wózka dla was?
Chłopcy popatrzyli po sobie i każdy coś wykupił. James i Peter najwięcej. Syriusz wolał oszczędzać pieniądze, bo nie wiedział ile i czy w ogóle rodzice mu coś jeszcze prześlą. Chociaż zawsze można było coś wymyślić. Remus po prostu nie miał za dużo. Wszystkie słodycze i tak wrzucili w jedną kupkę na siedzeniu. Naprawdę sporo się tego nazbierało. James chwycił pudełko z czekoladową żabą i je otworzył. Oczywiście od razu chciała uciec, jednak on nie pozwolił i szybko chwycił żabę w powietrzu.
- Wow, ładny chwyt - powiedział brunet, otwierając paczkę z fasolkami wszystkich smaków Bertiego Botta.
- Najlepsze są te czekoladowe przysmaki. - Uśmiechnął się miło Remus i otwierał powoli żabę by nie uciekła.
Peter nawet się nie odzywał. Nie miał kiedy, bo jadł słodycze jakby był w transie. Ale po jego wyglądzie...Cóż można było się tego domyślać. Oczywiście chłopcy zaśmiali się z niego. Każdy zaczął jeść teraz fasolki i chwalić się jaki to smak znalazł. Raz Syriusz trafił na smak glutów przez co wypluł ją od razu trafiając w czoło najniższego chłopaka. Rozmawiali razem i wygłupiali się. Zwłaszcza dwaj bruneci. Obawy Syriusza od razu zniknęły, nawet nie sądził, że tak szybko się z kimś zakumpluje. Czuł się w ich towarzystwie bardzo dobrze. Nawet nie wiedział jaki mają status krwi, ale naprawdę nie obchodziła go ta informacja.
Byli już dość blisko Hogwartu, co od razu zauważył Remus. Przebrali się w swoje nowe szaty i czekali aż pociąg się zatrzyma. Gdy wyszli cała czwórka trzymała się razem, rozglądając tylko i nie wiedząc gdzie iść, kiedy nagle odezwał się niski, gruby głos 'Pirszoroczni za mną!'. Spojrzeli w stronę głosu i ujrzeli nienaturalnie wielkiego i szerokiego człowieka. Bez zatrzymania się każdy pierwszak ruszył za nim. Przed chłopcami szła rudowłosa, piękna dziewczyna z niewysokim i drobnym chłopakiem. James od dziewczyny nie oderwał wzroku. Długowłosy to zauważył, szturchnął łokciem pozostałych chłopców by spojrzeli na to. Zaczęli się cicho z niego śmiać pod nosem, a chłopak nawet tego nie zauważył.
- James, zakochanyyy~
- CO?! - Odskoczył aż i spojrzał na niego. - W nikim się nie zakochałem!
- Oczywiście. - Uśmiechnął się wrednie w jego stronę i dźgnął go palcem w brzuch.
- No mówię prawdę - mruknął cicho.
Syriusz chciał już kontynuować dokuczać swojemu nowemu koledze, aczkolwiek półolbrzym  ich zatrzymał przed jeziorem. Na wodzie unosiły się drewniane łódeczki z małymi latarniami przypiętymi do nich. Z tego co mówił gajowy była to coroczna tradycja. Pierwszaki musieli przepłynąć jezioro. Więc dzieci zaczęły zajmować łodzie. Każda zmieściła czwórkę, więc chłopcy usiedli wszyscy razem. James wyglądał na skrępowanego, bo dziewczyna mu się naprawdę podobała, ale nie chciał się przyznać.

Gdy wreszcie dopłynęli do brzegu szli ciemnym korytarzem, potem znaleźli się na murawie. Pośpiesznie weszli kamiennymi schodami. Doszli do góry i  wtem znaleźli się przed ogromną, drewnianą bramą. Miny pierwszaków wyrażały tyle emocji, że trudno było to opisać. Chcieli już czym prędzej wejść do środka. Zostać przydzielonym do domów. Dowiedzieć się, czy trafią do wymarzonego. Po chwili przyszła nauczycielka. Twarz miała surową. Krótko powiedziała im o Ceremonii Przydziału i opisała pokrótce domy. Wiele uczniów o tym już wiedziało, jednak ci z mugolskich domów słuchali jej zaciekawieni.
Bramy Hogwartu się otworzyły. Dzieci, które były na przodzie miały największe szczęście. Jednak do czasu, bo ci z tyłu zaczęli się w końcu pchać, póki pani profesor ich nie uspokoiła. Weszli po chwili do środka. Nie wiedzieli na czym przykuć swoją uwagę. Wszystko było takie...magiczne, cudowne...
Nagle część uczniów krzyknęła, kiedy przeleciał przez nich duch. Patrząc za nim jeszcze w szoku szli dalej. Ustawili się w rządku na Wielkiej Sali. Syriusz rozglądnął się po wszystkich czterech stołach. Na ostatnim znalazł swoje trzy kuzynki. Narcyzę, Bellatrix i Andromedę. Do ostatniej uśmiechnął się delikatnie. Teraz kiedy było tuż przed ceremonią stresował się najbardziej. Gryffindor...to musi być Gryffindor... Byle nie Slytherin... Westchnął głośno i spojrzał na starą tiarę leżącą na krześle. Po chwili zaczęła ona śpiewać. Pot spłynął Syriuszowi po czole, a James zdołał zauważyć jak się stresuje. Dodał mu nieco otuchy kładąc dłoń na jego ramieniu. A jeśli przez zły podział zmienię się? Zacznę myśleć jak reszta mojej rodziny? Przełknął nerwowo ślinę. Śpiew ucichł. Profesor zaczęła wyczytywać imiona i nazwiska, a wyczytana osoba miała usiąść na krześle i założyć na siebie Tiarę.
Uczniowie wzywani po kolei podchodzili. Na Sali trwała cisza, tylko słychać było gdy Tiara wykrzykiwała nazwę domu, do którego dostał się ów uczeń.
-Black, Syriusz! - Był jednym z pierwszych wezwanych. Zerwał się z miejsca i usiadł na krześle, zakładając na siebie Tiarę. Serce mu biło jak szalone. Jednak zdawało się, że dla niej było oczywiste, że:
-GRYFFINDOR!
Chłopca oblała fala szczęścia, zerwał się na równe nogi, oddając Tiarę na miejsce. Uśmiechnął się do swoich kolegów, szczerząc rządek białych zębów. Ruszył od razu do stołu, gdzie siedzieli Gryfoni. Przywitali go hucznie, niektórzy pytali rozbawieni co Black robi w Gryffindorze. Śmiał się z tego i wesoło opowiadał o swojej rodzince. Oczywiście nie wszystko musiało być prawdą. Po chwili spojrzał krótko w stronę Ślizgonów. Ujrzał od razu czarne, pełne nienawiści oczy Bellatrix. Jej uśmiech był szyderczy. Nie zrobił sobie z tego nic i tylko obserwował resztę Ceremonii.
- Evans, Lily!
Gdy czerwonowłosa dziewczyna wstała James natychmiast wlepił w nią oczy. Ciekawe w jakim ona domu będzie! Brunet uśmiechnął się automatycznie rozmarzony, że może trafi do tego samego co on. Remus z Peterem zaśmiali się widząc jego reakcję.
-GRYFFINDOR! - Uczniowie ze stołu Gryfonów zaczęli witać ją hucznie. James uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Nie było do tej pory ucznia, który był niezadowolony z przydziału. Dodało to reszcie otuchy. Stoły Gryffindoru, Ravenclawu, Hufflepuffu i Slytherinu wypełniały się. Za prawie każdym przydziałem z jakiegoś stołu rozlegały się huczne brawa. Dla wszystkich był to początek czegoś wielkiego. Jedna dziewczyna nawet popłakała się gdy przyjęli ją do wymarzonego domu. 
-Lupin, Remus!
Szatyn wesołym krokiem podszedł do krzesła, wziął Tiarę na głowę i z uśmiechem tylko czekał. Spojrzał w górę. W jego oczach pojawiło się przerażenie, kiedy zobaczył pełną tarczę księżyca. Serce zabiło mu mocniej, jednak chwilę później przypomniał sobie co kiedyś wyczytał. To tylko zaczarowany sufit... Z zamyślenia wyrwał go krzyk:
-GRYFFINDOR!
Zerwał się szybkim krokiem, mało co nie zapominając oddać Tiary na krzesło. Usiadł obok Syriusza i zajął się cichą rozmową z nim. Oczywiście byli ciągle skupieni i ciekawi gdzie trafi reszta. Gdy wyczytali Petera od razu zamilkli, ciekawi gdzie się dostanie. Sam chłopiec był pewny, że do Hufflepuffu, jednak bardzo ucieszył się, gdy usłyszał, że to jednak jego wymarzony dom. Dołączył do dwójki. 
Chwilę potem wreszcie zniecierpliwiony brunet doczekał się swojego przydziału. A wątpliwości nie było, kolejny dumny Gryfon!
Usiadł przy Syriuszu, jednak nie zaczął z nim rozmowy. Spojrzał na rudą dziewczynę i uśmiechnął się do niej.
- Hej, jestem James. James Potter. - Podał jej dłoń.
- Cześć, Lily. - Uśmiechnęła się miło, ściskając jego rękę.
- Miło cię poznać. Fajnie, że trafiłaś do Gryffindoru, to naprawdę wspaniały dom!
- Tak - powiedziała, kiwając głową. W sumie niewiele wiedziała o tych wszystkich domach. - Szkoda, że Severus pewnie trafi do Slytherinu. 
- Kto? - Spojrzał na nią zaciekawiony. A jeśli ma już chłopaka? 
- Severus. Mój przyjaciel. Oh, już zaraz będzie!
Zakończyli szybko rozmowę. Chłopak siedział zdezorientowany, ale nie zrezygnowany. Tym bardziej, że taka ładna Gryfonka nie może być z jakimś Ślizgonem!
-Snape, Severus! - krzyknęła Tiara.
Drobny chłopak ruszył w stronę krzesła. Był chudy i kościsty, przy tym strasznie blady. Ciemne oczy nie wydawały się groźne. Ubrał na głowę Tiarę, która zahaczyła o jego niemały nos. Usiadł na krześle, a po chwili już wiedział:
-SLYTHERIN!

Zszedł szybko ze stołka i posłał krótkie spojrzenie Lily.

Niedługo potem, gdy wszyscy uczniowie zostali już przydzieleni dyrektor Albus Dumdledore wygłosił swoją mowę. Przywitał nowych uczniów i powiedział, że nikomu nie można wchodzić do lasu, który leży na skraju terenu szkoły. Nie wolno było też używać czarów między lekcjami. Przypomniał też wszystkim o naborach do drużyny quidditcha, które rozpoczną się w drugim tygodniu semestru. Na koniec życzył udanej uczty.
Na stołach wypełniły się złote miski jedzeniem. Pierwszacy byli wniebowzięci, chociaż i starsi uczniowie patrzyli na to jakby widzieli to pierwszy raz.
Czwórka chłopców nawet nie powiedziała słowa. Każdy nabrał na talerz prawie wszystkiego i zaczęli jeść. Dopiero po chwili zaczęły się huczne rozmowy. James co chwila starał się jakoś zagadać Lily, a ona bardzo chętnie z nim rozmawiała. 
- Wiesz, jestem z rodziny mugoli - zaczęła jakoś niechętnie.
- Nie szkodzi. Przecież to nie robi wielkiej różnicy. - Uśmiechnął się zachęcająco. 
- Naprawdę tak uważasz? Dzięki. Chociaż boję się, że nie dam rady...
- Dlaczego? Ja też prawie nic nie umiem... No dobra, nic nie umiem. - Uśmiechnął się głupio. - Ale się nauczę, tak samo jak ty. 
Zaczęli rozmawiać o całej szkole i magii. Brunet nie przechwalał się swoją wiedzą, tylko ciekawie opowiadał swojej nowej koleżance, a ona z zainteresowaniem słuchała. Ktoś podsłuchując ich wcześniejszą rozmowę zaczął temat statusu krwi. Tutaj, na stole Gryfonów rozmawiano o tym w wesoły sposób, nikt siebie nie obrażał, ani nie przechwalał. Z resztą na wszystkich stołach tak było, tylko nie przy Ślizgonach. Tam rozmowa na ten temat była zbyteczna. 
Gdy wszyscy się najedli złote misy zniknęły razem z jedzeniem, a talerze wyczyściły się same. Niektórzy stęknęli zawiedzeni gdy znikło mimo napełnienia swoich brzuchów. Wszyscy prefekci wstali i zaczęli odprowadzać pierwszaków do dormitoriów. Wszyscy rozglądali się po zamku, podziwiając to ruszające się i rozmawiające obrazy, to ruchome schody. Brunet nie przestawał rozmawiać z rudowłosą. Pozostała trójka tylko się z tego śmiała i rozmawiali sami. Stanęli przed portretem grubej kobiety w sukni. Prefekt podał hasło i po chwili wszyscy weszli do środka przez dziurę. Niestety teraz James musiał pożegnać się z Lily, ponieważ pokoje dziewcząt były oddzielone od chłopców. Pomachał jej i dołączył do trójki. A wtedy znaleźli jakiś wolny pokój, w którym o dziwo były już ich bagaże i zwierzęta. 
- Ale męczący, a zarazem piękny dzień! - Westchnął Syriusz, kładąc się na jednym z czterech łóżek.
- Nie mogę się doczekać pierwszych zajęć. - Uśmiechnął się blondyn, rozpakowując swoje rzeczy.
- Myślicie, że będzie trudno? - zapytał brunet w okularach. - Ja się w sumie trochę stresuję.
- A swoją dziewczyną się nie stresujesz? - Uśmiechnął się wrednie długowłosy.
- Przestań! To nie jest moja dziewczyna! Zazdrościsz i tyle - burknął pod nosem wtulając w poduszkę.
Wszyscy oprócz Jamesa się zaśmiali. Gdy rozpakowali swoje bagaże poszli się szybko wykąpać, a potem w piżamach wskoczyli do łóżek. Oczywiście nie poszli spać. Zaczęli rozmawiać tak zawzięcie, że nawet nie wiedzieli kiedy dobiła już północ. Po kolei pozasypiali podczas rozmowy. Jedynie Syriusz jeszcze nie spał. Myślał o tym wszystkim. Dostał się do Gyrffindoru. Spełniło się jego największe marzenie. Westchnął z radości i spojrzał na Rodona, który wiercił się w klatce. Wstał i podszedł do niego.
- Ah, chciałbyś polatać? - Uśmiechnął się miło i otworzył ostrożnie klatkę. Sowa znów chciała go dziabnąć, jednak ją przechytrzył biorąc pośpiesznie rękę. Otworzył okno i patrzył jak powoli znika w oddali.
Padł na łóżko i przymknął oczy. Zasnął.




----------------------------------

Nie wiem jak wam się podoba, ale z góry przepraszam, jeśli was zanudziłem początkiem. Nie mam super stylu, więc pisanie tego wszystkiego mogło być nieco nudne. Ale nie martwcie się, w następnych rozdziałach zacznie się coś ciekawszego.